- Grałem wtedy w Legii, wyjechaliśmy na mecz z drużyną, która broniła się przed spadkiem z ligi. Rywal tej drużyny dał nam kasę za wygranie tego meczu. Od naszego zwycięstwa zależał z kolei jego los - powiedział Gmoch. - Wygraliśmy 4:1 i były dwie premie. Kapitan sprawiedliwie podzielił pulę, więc byłem bardzo zadowolony. Oczywiście jest to naganne. Dzisiaj bym tego nie zrobił. Ale wtedy nie widziałem w tym nic złego. W końcu grałem, żeby wygrać. Do tyłu nie biegałem. Były też inne przypadki. Trzymano mnie za ręce w murze, żebym nie wykopał piłki. Dopadałem kolesia w kiblu i lałem ze łba, bo mi nie podał piłki, chociaż mógł i powinien, ale nie chciał. W futbolu świętych nie ma. Korupcja była, jest i będzie.