Poniedziałek.
Wyszło słonko i świeci w monitor.
No to idę do biedry na zakupy.
Idę parkiem.
Już wyłażą te skurwysyny krokusy, żonkile, bazie jakieś.
No trudno.
Wchodzę do biedry.
Duża kola, pierogi "mleczna dolina", klopsy w słoiku, cipsy takos, czesterfildy, kurwa, nawet fajny polar na taniości wziełem.
Starczy już - piwa kupie w "browarku", nie będe przeciez pił tego koncernowego gówna.
Idę do kasy.
Baba przede mną wykłada na taśmę.
Śmietana, boczek, cebulka, chleb, czesterfildy, makaron, drugi makaron...
Nie wytrzymam.
Powiem jej, a co.
-Ej ej! Kochana! Nie przesadzasz z tymi makaronami?
-Słucham?
-No na co pani tyle makaronu?
-No do jedzenia...
-I co wpierdolisz dwie paczki w jednym posiedzeniu?
-Co pan...
-Nie co, tylko, kurwa, nie panikuj. Maseczke za 5dych też już kupiłaś?
-Ale to większy obiad, rodzina przyjeżdża, karbonarkę chciałam zrobić.
-KURWA MAĆ!
-Niech Pani wezwie ochronę - zwraca się baba do kasjerki.
-Carbonarę ze śmietaną! Wyjebiście. Może jeszcze nasraj do tego makaronu!
Podchodzi do mnie ochroniaż - emeryt-inwalida powyginany jak żydowski paragraf - i coś tam sepleni pod nosem.
Pochylam się i mówię:
-Dziadek, ty to akurat musisz uważać, bo ty już jesteś jedną nogą w trumnie, a drugą na skrócę od banana. Ręce dziadek myj często!
Staruszek cośtam stęka o policji, ale po chwili odchodzi odchodzi.
Płacę za wszystko, podaję kartę "moja biedronka" wychodzę na parking i odpalam czesterfilda.
I tak trzeba - rzeczowo, merytorycznie, a nie jakaś panika.
Nie dajcie się zwariować mediom.