Pawka Janas nigdzie się nie wpierdala. Ważne, żeby szmalec był 1-go na koncie.
W pewnym momencie – w drugiej lidze, przed rudną jesienną – opuściłem Bytovię. Skompletowałem zawodników, przygotowałem zespół, ale różne rzeczy złożyły się na to, że odszedłem. Przyszedł Janas i – niech pan mi wierzy – zawodnicy przychodzili później do mnie i pytali, jak mają grać. Bo – cytuję – Janas tylko fajka w ręce, treningu nie poprowadzi, odprawy nie zrobi. Nic. Pamiętam jak dzisiaj. Pojechali do Głogowa, mieli dziesięć punktów straty do miejsca gwarantujące awans. Mecz o być albo nie być w walce o pierwszą ligę. Pytali, jak ustawić zespół, no to mówię.
– Ale on tak nie ustawi
– Tu mu powiedzcie, żeby ustawił.
W końcu pojechali, siedzieli cicho, do przerwy było 0:0, Głogów grał w dziesięciu, nic nie mógł zrobić. Po meczu rozmawiają ze mną i opowiadają, że jeden z zawodników podszedł do trenera i opowiedział, co drużyna proponuje. Janas stał w kiblu, palił papierosa, i uznał, żeby w sumie tak zrobili, skoro chcą.
Wygrali 1:0.
Później nie patrzyli co i jak, tylko grali swoje. Fajne były pomeczowe konferencje. – No, chłopaki grają – mówi Janas. – Grają trochę inaczej niż zakładamy, ale wygrywają, więc trudno mieć pretensje.