Jeśli jakiś piłkarz marudzi na przygotowania, że ciężko i w ogóle do kitu, niech rzuci okiem na wspomnienie byłego jagiellończyka, Fedora Černycha. Tak wspominał pobyt w białoruskim klubie Naftan; "Żyłem w spartańskich warunkach, choć i chyba Spartanie ledwie by tam dali radę. Mieszkaliśmy w starej jak świat bazie, nawet trudno to było nazwać bazą. To były stare budynki w lesie, gdzie dzieci jeździły na kolonie czy obozy w latach 50. lub 60. Gdy tam się zjawiłem, to chyba tylko gdzieniegdzie coś podremontowali i zrobiono trzy boiska. Latem można było wytrzymać. Było ciepło, jak się nam nudziło, to szliśmy na grzyby. Zimą była już masakra. W pokoju, a mieliśmy ich zajętych siedem, każdemu z ust buchała para. By się dogrzewać, kupiliśmy grzejniki elektryczne, oczywiście za swoje. Ale grzać można było tylko w sześciu,bo gdy podłączyło się siódmy, to wybijało korki... Czyli jeden grzał, a później następny. Spanie w ciuchach było zimą normalne. Jedzenie też nie zawsze dostawaliśmy,, ale byliśmy z chłopakami jak jedna rodzina. Wspieraliśmy się w tym koszmarze. Gdy ktoś dostał z domu jakiś pieniądz, to się nim dzielił. Bieda łączyła. Przygotowania do ligowej wiosny trwały... trzy miesiące. Przez półtora biegaliśmy w śnieżnych zaspach. Trenerzy kazali nam rzucać lub ciągać wielkie opony od traktorów. Do dziś jak popatrzę na oponę w aucie, to mną trzęsie..".