Dobra, jeszcze na koniec tematu Legii, bo świat się kręci dalej, a dzisiaj też są mecze.
Jak do tej pory Klafuric mi odpowiadał ze swoją wizją drużyny, to tym jednym meczem, ale jednym z ważniejszych w tym sezonie, przekreślił cały kredyt zaufania.
Wyszedł pod presją opinii 4 obrońcami, ale w ofensywie był chuj.
Nominalnych 4 obrońców, popełniało podobne błędy jak w poprzednich meczach przy 3.
Słowacy dobrze odrobili lekcję analizy przeciwnika i to wykorzystywali.
Na szczęście, a swoje nieszczęście tylko 2, a nie 5-6 razy, bo tyle powinni.
Atak Legii polegał w zasadzie na długich piłkach do napastników, bo to książkowe antidotum na zagęszczenie środka i wysoki pressing przeciwnika.
Były wprawdzie próby innych rozwiązań, ale zaraz szybka strata i kontra Słowaków.
Carlitos grając na początku po lewej stronie, każde zagranie chciał ustawić na swojej - bardzo dobrej, ale jedynej do grania - prawej nodze i nic z tego nie wychodziło, bo Latal pewnie też to wie i drużynę na to uczulił.
Kante, coś tam próbował skakać, coś tam podawać, ale za wiele nie miał do tego okazji, a do tego obrona Trnawy grała uważnie.
Szymi..., jak to Szymi, lata walczy ale ma sporo strat.
Środek pola zdominowali przez sporą cześć meczu Słowacy i trudno było grać szybkie wymiany piłek w ataku, a tym można zaskoczyć każdego.
Trochę dziwiłem się, że Legia nie próbuje indywidualnych akcji przed polem karnym, jak nie daje efektu posyłanie długich piłek, bo to stwarza okazję do faulu przed nim.
Szymi ma dobrze ułożoną lewą nogę, Carlitos prawą, a każdy rzut wolny z okolic pola karnego to szansa.
Cóż...
Szkoda trochę że padła ta bramka za kołnierz Malarza w samej końcówce.
0:1 trochę inaczej wygląda niż 0:2 przed rewanżem.
Zresztą co ja piszę.
Na tę chwilę, to scenariusz z wczorajszego meczu może się powtórzyć w rewanżu.
Dobra, sorry za tak długi wywód nie mający już teraz znaczenia, ale jeszcze mnie trzyma po wczorajszym.
To już historia, dzisiaj jest nowy dzień.