– Byliśmy w Szwecji przez cztery dni i pojechaliśmy w prawdziwą dzicz, bez elektryczności, toalety, łóżka, telefonów komórkowych i internetu. Jeśli ktoś był głodny, brał wędkę i szedł łowić. Jeśli ktoś chciał się napić, musiał iść do jeziora i napełnić butelkę wodą. Jeśli komuś było zimno, musiał rozpalić ogień – tłumaczy David Wagner, trener zespołu.
No, brzmi to jak piękny sen Janusza, który widzi w piłkarzach tylko zmanierowane panienki z kosmetyczkami Louis Vuitton i nażelowanymi włosami. Ile to przecież razy słyszymy, że nowy szkoleniowiec powinien być taki, który weźmie zespół za mordę, poustawia po kątach i nie da sobie w kaszę dmuchać. Wagner wygląda więc jak ideał, bo przecież pokazał piłkarzom trudniejszą stronę życia, a jego pierwszą decyzją w klubie było zarządzenie dwóch treningów dziennie.