Vinkourov udowodnił słabość sprinterów,ich ekip i innych "kierowców"(*według BAW) nastawionych na wygrywanie etapów.W kolarstwie jest tak,że zwycięzcy etapów po ucieczkach,to żadni wybitni mistrzowie,bo im ktoś jest słabszy tym ma większe szanse,że go puszczą.(potwierdza to między innymi to,że kolarzy wygrywających etapy w wielkich turach jest bardzo dużo i rzadko są to wielokrotne wygrane,raczej po kilka sukcesów etapowych na całą karierę).Natomiast ekipy,które przyjeżdżają po to ,aby pracować na swojego lidera-sprintera mogłyby się bardziej popisać.Wszyscy chcieli wygrać ostatni etap,a wygrał góral(nie przecze,że świetny w takich końcówkach),któremu to było potrzebne.Vino poćwiczyłby trochę na siłowni i wygrywałby ze sprinterami.Brawa dla niego.
Do czego zmierzam?Do tego,że przez większość czasu podczas trzytogodniowego wyścigu ogladamy walkę kilku uciekinierów,która nie jest niczym wielkim i nikogo specjalnie nie pasjonuje.Wiem,takie jest to ściganie na rowerze i nie odkryłem Ameryki.Ale gdy doda się do tego,że pewien Amerykanin(notabene) zdominował tak wyścig przez 7(może 6) lat,że innym pozostawała walka o podium(zazwyczaj o trzecie miejsce),to...Jeśli już narzekam to jeszcze jedno-kto do cholery ustawia górskie etapy tak,że sie kończą zjazem?
Ale ogólnie było fajnie i dzięki wszystkim za ten TdF!