Strona 8 z 23 < 1 2 ... 6 7 8 9 10 ... 22 23 >
Opcje tematu
#3099684 - 30/04/2009 20:32 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama
Polacy w wielkim futbolu. W środę

Nie mam zamiaru zbytnio cofać się w czasie. To było zaledwie wczoraj. Manuel Almunia odpowiedział nam na pytanie czy to już czas, by Łukasz Fabiański zajął jego miejsce w bramce Arsenalu. Niestety, to jeszcze nie jest ten czas. Cała prasa europejska pisze o rękach Hiszpana, który obronił zespół przed wyższą porażką na Old Trafford i gdyby nie on, sprawa awansu Manchesteru do finału LM byłaby może rozstrzygnięta. Drugi z polskich bramkarzy Tomasz Kuszczak z Manchesteru nie siedział nawet na ławce, tam znalazł się Ben Foster, co dowodzi, że ostatni rok był dla Kuszczaka krokiem wstecz. Gdy 12 miesięcy temu cieszył się z kolegami z MU z triumfu w finale w Moskwie miał prawo wierzyć, że w kolejnym w bramce stanie własnie on. Dziś Manchester prze do Rzymu bez Polaka.

Kilka godzin przed meczem na Old Trafford inny polski bramkarz w wielkim klubie - Jerzy Dudek zderzył się z Gutim na treningu Realu Madryt. Guti o kulach opuścił klinikę i na pewno nie zagra w sobotnim hicie z Barceloną. Przykro mi to pisać, ale do tego sprowadzi się chyba cały udział Polaka w gran derbi. Kiedy Juande Ramos przychodził do Realu postawił Dudka w bramce na mecz z Zenitem w Champions League. To było w połowie grudnia, tuż przed gran derbi na Camp Nou. Polak zagrał wtedy u Ramosa pierwszy i ostatni raz. Dziś wiadomo, że odchodzi z klubu.

Ktoś zauważy, że nie powinienem czepiać się naszych bramkarzy, skoro na nich kończy się polski udział w wielkim światowym piłkarskim tygodniu (półfinały LM, gran derbi na Santiago Bernabeu). No to już się nie czepiam. Przypominam tylko, że innym bohaterem na Old Trafford był strzelec gola John O 'Shea. Ani Włoch, ani Hiszpan, ani Francuz, tylko normalny Irlandczyk, czyli facet z kraju w piłce drugiligowego. Czy my nie zasługujemy, by mieć kogoś takiego? Jednego na 40 mln ludzi.
Docent

Do góry
Bonus: Unibet
#3101158 - 01/05/2009 17:02 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama
W środę Trybunał Piłkarski zdecydował się uchylić decyzję w sprawie Jagiellonii Białystok, która została ukarana karą degradacji. - Dla mnie nie stanowi to żadnego zaskoczenia - mówi Jan Tomaszewski. W zamian Jaga zagra w przyszłym sezonie z dziesięcioma ujemnymi punktami.
6 października poprzedniego roku, jak minister Drzewiecki w tchórzliwy sposób wycofał kuratora z Polskiego Związku Piłki Nożnej, to dał przyzwolenie na wszystko. A jak w tej chwili minister Drzewiecki gra w jednej drużynie z PZPN, to mamy to, co mamy. Są kluby równe i równiejsze. Jedne są karane degradacjami, a drugie inaczej. Dla mnie po prostu wraca stałe. Ale cóż, możemy podziękować panu Drzewieckiemu - mówi rozgoryczony Tomaszewski.

W kolejce po wyroki czekają inne kluby. Jednak wszystko na to wygląda, że PZPN nie zamierza już karać degradacjami kolejne zespoły, a jedynie może je czekać kara w postaci punktów ujemnych.

Naturalnie, że to koniec z degradacjami. W tej chwili można spodziewać się takiego samego wyroku w sprawie Widzewa Łódź i będziemy mieli pozamiatane wszystko. Sąd Najwyższy musi stać na straży prawa i musi ten hańbiący wyrok Trybunału Arbitrażowego anulować - kończy Tomaszewski.
B.zimkowski

Do góry
#3106350 - 03/05/2009 14:25 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama
Symfonia radości FC Barcelona
Cytat:

Czy to było najlepsze Gran Derbi w całej historii meczów Realu z Barceloną? Poezja skreślona piórem geniusza. Olśniewająca cały sezon FC Barcelona wspięła się na swój najwyższy poziom w najbardziej prestiżowym i najważniejszym meczu. Z rywalem, który w poprzednich 18 spotkaniach stracił zaledwie dwa punkty.

Sześć goli, każdy jak marzenie sprawiły, że w tym sezonie drużyna Guardioli dobiła już do setki
i prawdopodobnie poprawi rekord Realu, który 19 lat temu z Johnem Toshackiem na ławce zdobył 107 bramek. Do końca zostały cztery mecze, ale majac siedem punktów przewagi Barca jest już właściwie mistrzem Hiszpanii. Dzięki geniuszowi Xaviego i Iniesty, dzięki fenomenowi Messiego, dzięki bramkom Eto'o i odrodzeniu Henrye'go. A może przede wszystkim dzięki fenomenalnej grze bloku defensywnego.

Gran Derbi to była najlepsza wizytówka o jakiej zdystansowana przez Premier League liga hiszpańska mogła marzyć. Real rzucił na szalę ambicję i charakter - pierwszy zdobył gola, ale wobec rywala z Katalonii wszystkie ziemskie siły były na nic. Królewscy mają piłkarzy bardzo dobrych, w Barcy grają jednak wirtuozi stąd wzięła się różnica czterech bramek.

Stadion Santiago Bernabeu to miejsce szczęśliwe dla Henry'ego. Grał na nim cztery razy, zdobywając aż pięć bramek (pierwszą jeszcze dla Arsenalu). Kiedy Francuz przychodził do Barcelony wydawało się, że już definitywnie zgubił dawną klasę - mistrza świata i Europy. Tymczasem dzisiejszym meczem Henry przejdzie do historii katalońskiego klubu - oddał dwa strzały i oba zamienił na gole.
Kilkanaście lat temu znajomi zabrali mnie do restauracji w Barcelonie. Na ścianie wisiał poemat na cześć dream teamu Johana Cruyffa, który w 1992 roku podarowała Katalończykom Puchar Europy. Za cztery dni drużyna Guardioli gra rewanż z Chelsea w półfinale Champions League. Jeśli na Stamford Bridge powtórzy grę z Santiago Bernabeu katalońscy poeci znów będą mieli pełne ręce roboty.
(d,wolowski)

Do góry
#3106362 - 03/05/2009 15:51 Re: do poczytania [Re: forty]
Baqu Offline
Carpal Tunnel

Meldunek: 28/09/2004
Postów: 26931
Skąd: ‎Mindfields
nie wiedziałem, że wołek już takie idiotyzmy wypisuje...

jakim bramkom E2'o ?! laugh

Do góry
#3106370 - 03/05/2009 16:22 Re: do poczytania [Re: Baqu]
Amkwish Offline
Carpal Tunnel

Meldunek: 13/01/2004
Postów: 29182
Originally Posted By: Baqu
nie wiedziałem, że wołek już takie idiotyzmy wypisuje...

jakim bramkom E2'o ?! laugh


Może miał na mysli cały sezon smile

Natomiast jest i megabzdura :

A może przede wszystkim dzięki fenomenalnej grze bloku defensywnego.

laugh

Do góry
#3106379 - 03/05/2009 16:38 Re: do poczytania [Re: Amkwish]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama
cd.

Barcelona to w dzisiejszym futbolu unikat. Nie tylko ze względu na niepodrabialny styl gry, ale też na jego wykonawców. Drużyną Pepa Guardioli żądzą wychowankowie tamtejszej szkółki "La Masia&";

Czy to możliwe, by Andres Iniesta był dziś najlepszym piłkarzem na świecie? Tak twierdzi Samuel Eto'o i nie jest w tej kwestii samotny. W Hiszpanii plotkuje się, że gdy potężny przedsiębiorca Florentino Perez wróci na fotel prezesa Realu Madryt, jego głównym celem będzie właśnie niepozorny hiszpański mistrz Europy.

Kilka lat temu Real mógł mieć Iniestę za darmo. Gdy był jeszcze nastolatkiem rodzice zastanawiali się w której szkółce piłkarskiej powinien dorastać. W grę wchodziła barcelońska "La Masia"; i Madryt. Ponieważ jednak internat, gdzie mieszkali juniorzy królewskich sąsiadował z agencją towarzyską, rodzice wybrali dla Andresa Barcelonę.

Xavi, Valdes, Pique, Puyol, Messi, Krkic, Busquets - ich wszystkich łączy internat z oknami zwróconymi na Camp Nou
. Messi przyjechał do Barcelony w wieku 13 lat poszukując ratunku. Wymagał drogiego leczenia, na które w Argentynie jego klubu nie było stać. Mierzył 148 cm, ważąc 39 kg - kuracja hormonem wzrostu, praca na siłowni i specjalna dieta sprawiły, że w trzy lata urósł 16 cm i przytył 23 kg. Przyspieszony rozwój miał skutki uboczne - Messi jest szczególnie podatny na urazy mięśni. Barca przydzieliła mu osobistego fizjoterapeutę - Juanjo Brau towarzyszy mu nawet na mecze kadry Argentyny. I od roku Messi nie miał kontuzji.

Równie niezwykła jest droga do Barcelony Gerarda Pique
, który został oddany Manchesterowi United i odkupiony tego lata stając się fundamentalnym graczem środka obrony w zaledwie kilka miesięcy. Dziś gra w reprezentacji Hiszpanii, jak defensywny pomocnik Sergio Busquets, którego Guardiola zabrał latem z drużyny rezerw. Barca marzy, że kiedyś odzyska też innego absolwenta ";La Masia& "; Cesca Fabregasa z Arsenalu, ale jego za 5 mln euro (tylko kosztował Pique) wykupić się nie da.
12 miesięcy temu Real Madryt zdobywał tytuł mistrza Hiszpanii. Na Santiago Bernabeu gracze pobitej Barcelony ustawili się w szpaler oklaskując królewskich. Potem przegrali z nimi aż 1:4. Drużyna Franka Rijkaarda była w rozsypce, zbliżał się koniec. Po dwóch sezonach porażek prezes Joan Laporta długo myślał kim zastąpić Holendra. Od sukcesu nowego trenera, zależał jego los. Decydujący głos miał legendarny Johann Cruyff namaszczając swojego byłego pupila Pepa Guardiolę - także człowieka, który dorastał w";La Masia&";.

Guardiola zaczął ostro - na pierwszej konferencji prasowej ogłosił, że Eto'o, Ronaldinho i Deco są mu niepotrzebni (w sprawie Kameruńczyka potem zmienił zdanie). Musiał zaimponować pozostałym graczom, w końcu ta trójka najemnych gwiazd była wtedy symbolem warcholstwa i lenistwa. Pep postawił na piedestał wychowanków barcelońskiej szkółki, którzy przeszli tę sama drogę co on. Wcześniej byli wykorzystywani tylko jako uzupełnienie dla gwiazd sprowadzanych za miliony euro. Ale od tego lata już nie armia zaciężna, tylko właśnie ludzie z La Masia wzięli los klubu w swoje ręce.

Oczywiście Barca i tak wydała na transfery 100 mln euro
, sprowadzając za 30 mln prawego obrońcę Sevilli Dani Alvesa, czy o połowę tańszego Aleksandra Hleba z Arsenalu. Ale dziś to obcokrajowcy uzupełniają drużynę wychowanków. Ci najlepiej rozumieją i najmocniej wierzą w niepodrabialny styl gry drużyny, który - bez względu na wyniki - zawsze był jej znakiem firmowym.
Barca jest dziś w światowej piłce fenomenem. Większość klubów -choćby Real, albo Chelsea budują drużyny dzięki importowi gwiazd. Katalończycy zaryzykowali z Guardiolą, a ten z innymi absolwentami La Masia. I dziś po triumfie nad Realem 6:2 mogą powiedzieć sobie: ";warto było&";.

d.wołowski

Do góry
#3106763 - 04/05/2009 00:00 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama

Do góry
#3109283 - 04/05/2009 23:35 Re: do poczytania [Re: forty]
Baqu Offline
Carpal Tunnel

Meldunek: 28/09/2004
Postów: 26931
Skąd: ‎Mindfields
Grande Torino: 60 lat po tragedii

Rafał Stec
2009-05-04, ostatnia aktualizacja 2009-05-03 15:51




Było popołudnie 4 maja 1949 roku, samolot Fiat 212 wracał z Portugalii. Gdy przefrunął nad granicą francusko-włoską, pogoda gwałtownie się pogorszyła. Lunęło, niebo wchłonęły gęste kłęby czarnych chmur, pilot przestał cokolwiek widzieć. Mimo to był spokojny, tuż przed zejściem do lądowania umawiał się na kawę w lotniskowej kawiarni. Zaraz potem prawdopodobnie popełnił błąd w obliczeniach, choć pewności co do przyczyn wypadku nie ma.

W poniedziałek, kilka minut po godz. 17, minie dokładnie 60 lat od chwili, w której samolot uderzył w mur okalający bazylikę na wzgórzu Superga. Nikt nie przeżył. Na pokładzie było 31 osób, wśród nich 18 piłkarzy Torino. Ocalał jedynie Sauro Toma, który na towarzyski mecz z Benficą Lizbona nie poleciał z powodu kontuzji. Sezon ligi włoskiej dobiegał końca, w czterech zamykających go kolejkach klub wystawił drużynę juniorów. Rywale - Genoa, Palermo, Fiorentina i Sampdoria - również. Torino wygrało wszystkie mecze i zdobyło mistrzostwo Włoch. Piąte z rzędu. Do dziś nikt tej serii nie powtórzył.

Włoska federacja przyznała Torino tytuł natychmiast po katastrofie, w imię pamięci ofiar, ale jej gest historycznych tabel nie zaburzył. Uhonorowała drużynę zjawiskową tworzoną przez postaci jeszcze za życia mityczne, których przywódcą był Valentino Mazzola, ojciec Sandro, słynnego napastnika z lat 60. Na swoim, nieistniejącym już stadionie Filadelfia nie przegrali piłkarze Grande Torino nigdy, zwyciężając w miażdżącej większości spośród 93 meczów. Arcydzieło spłodzili w swoim szczytowym sezonie 1947/48, w którym, mknąc po mistrzostwo kraju, ustrzelili 125 goli. Ustanowili kilkadziesiąt do dziś niepobitych rekordów. Mieli opinię ludzi, którzy przegrywają co najwyżej z własnym brakiem motywacji. Legendą obrósł mecz z Romą, który do przerwy przegrywali 0:1 - w szatni padła ponoć ledwie jedna fraza ("dość żartów") i w drugiej połowie rozstrzelali rywalom siedmioma golami.

Lubili grę szybką i urozmaiconą, z iście barcelońską werwą - jak byśmy powiedzieli dzisiaj - tkali ofensywne akcje z niezliczonych podań. O osławionym catenaccio nikt jeszcze wówczas na Półwyspie Apenińskim nie słyszał. Regularnie dostarczali reprezentacji kraju ośmiu-dziewięciu graczy. Rekord padł w meczu z Węgrami - gdyby selekcjoner Vittorio Pozzo nie posadził na ławce rezerwowych bramkarza Valerio Bacigalupy, cała podstawowa jedenastka byłaby tamtego dnia kalką drużyny Grande Torino.

Podturyńską tragedię historycy futbolu odruchowo porównują do lotniczego wypadku spod Monachium z 1958 r., w którym zginęło ośmiu graczy Manchesteru United. Analogia sama się narzuca, choć Włochów dotknęło nieszczęście, jeśli wolno tak rzec, przeżyte głębiej. W pogrzebie uczestniczyło pół miliona ludzi, nie tylko tubylców. Bajeczną ekipę uwielbiał cały kraj - usiłujący uciec od wojennej traumy, klepiący biedę, zawstydzony swoim wsparciem udzielonym Hitlerowi. Włosi znów czuli dumę. Wirtuozi z Turynu pełnili społeczną funkcję terapeutyczną, oddziaływali na rodaków trochę podobnie do reprezentacji NRF Seppa Herbergera, która w 1954 r. w sensacyjnych okolicznościach zdobyła mistrzostwo świata, dzięki czemu Niemcy wreszcie ośmielili się wyjąć flagi narodowe i manifestować patriotyzm.

Nieszczęście manchesterskie znają wszyscy szanujący się kibice w Europie, o Grande Torino poza granicami Włoch słyszało niewielu. Trochę ze względu na siłę rażenia języka angielskiego, trochę dlatego, że Rigamonti, Mazzola czy Gabetto mieli pecha zachwycać, na długo zanim wymyślono europejskie puchary. Nawet jeśli wśród znawców uchodzą za jedną z najlepszych drużyn w dziejach klubowej piłki, to nie mieli okazji udowodnić tego w oficjalnych rozgrywkach. Zewsząd przysyłano im tylko zaproszenia na sparingi. Stąd owa feralna wyprawa do Lizbony. Turyńscy piłkarze rozegrali tam sparing z Benficą, aby uroczyście pożegnać jej kapitana José Ferreirę (na jego prośbę: "Chciałbym choć raz zagrać przeciw nim").

Nade wszystko jednak sława Grande Torino przetrwała w stanie zaledwie szczątkowym ze względu na późniejsze losy klubu. Manchester Utd doczekał się jeszcze niejednego znakomitego zespołu i niejednej megagwiazdy, cudem ocalały z katastrofy trener Matt Busby na zgliszczach postawił drużynę wartą Pucharu Europy (taka fabuła nie potrzebuje nawet sprawnego PR), wreszcie "Czerwone Diabły" stały się marketingowym perpetuum mobile w czasach, w których fani wiedzą o swoich klubach wszystko, nawet jeśli ich ulubieńcy grają na innej półkuli.

Torino pozostało rozpamiętywanie utraconej wielkości. Choć jeszcze przytrafiło mu się zostać mistrzem kraju (w 1976 r.), choć po dziś dzień należy do najbardziej utytułowanych klubów Serie A, to w 1949 r. nastąpił definitywny upadek jego wielkości. Po dziesięciu latach spadło do drugiej ligi. Co gorsza, od tamtej pory kibice musieli znosić rosnące znaczenie lokalnego rywala Juventusu (już sezon po tragedii zdobył scudetto), który stał się najpopularniejszym klubem w Italii, ale najwięcej zwolenników ma poza miastem. Na miejscu króluje Torino.

Kibice "Granaty" do stanu permanentnej depresji przywykli, ostatnio ich drużyna tylko miota się między Serie A i Serie B - w bieżącym sezonie występuje w najwyższej klasie, lecz znów jest, a jakże, poważnie zagrożona degradacją. Uprawia futbol niezbyt zajmujący, nie ma poruszających wyobraźnię gwiazd, rzadziej od niej gole strzela tylko Siena.

W ogóle po przeklętym roku 1949 zaroiło się wokół Torino od incydentów osobliwie ponurych, jak gdyby nieszczęścia postanowiły nie chadzać tam parami, lecz stadami. Kiedy narodził się kolejny wybitny gracz, ponaddźwiękowy prawoskrzydłowy z pociągiem do magicznego dryblowania, to został rozjechany przez dwa (!) samochody, zanim skończył 25 lat. Nazywał się Gigi Meroni, tak samo jak... pilot rozbitego samolotu. Po latach zaczęto porównywać go do George'a Besta - z powodu i stylu gry, i stylu życia. Był bowiem Meroni długowłosym buntownikiem i lubiącym prowokować oryginałem, dziwacznie się ubierał, drażnił katolickie Włochy bujnym życiem erotycznym. Turyńscy fani kochali go na zabój. Kiedy prezes zgodził się sprzedać Meroniego do Juve, wyszli na ulice. A robotnicy z Fiata zagrozili strajkiem - ich pracodawca Gianni Agnelli był jednocześnie prezesem nielubianego klubu.

Ostateczny krach nastąpił w roku 2005. Torino nie zostało dopuszczone do rozgrywek Serie A ze względu na beznadziejną sytuację finansową i upadło (odrodziło się pod inną nazwą). Bankructwo firmował prezes Attilio Romero, w młodości fanatyczny kibic i wielbiciel talentu Meroniego. Nad łóżkiem wieszał plakaty z wizerunkiem prawoskrzydłowego, na głowie nosił identyczną fryzurę.

To on jako 19-latek prowadził fiata 124 coupe, którym przejechał swojego idola.

Do góry
#3112337 - 06/05/2009 03:17 Re: do poczytania [Re: Baqu]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama
Spowiedź byłego sędziego ekstraklasy

Jest pierwszy efekt propozycji, którą złożyłem osobom zamieszanym w korupcyjny proceder. To głos, który powinni przeczytać wszyscy. Pomaga zrozumieć choć trochę argumenty tego środowiska. Sędzia prosił o anonimowość i zapewniam mu ją.

"Załuję za grzechy i żal mi, że tak jak wielu innych uległem korupcji, choć nie powinienem, bo przecież byłem sędzią&#8230; Przykro mi i naprawdę się wstydzę, że jestem winny korupcji i jest mi z tym tak źle, że już na zawsze chcę zniknąć z życia publicznego. Wiem, jakie szkody polskiej piłce wyrządziła korupcja i chciałbym je przynajmniej częściowo naprawić, bez proszenia o publiczną rehabilitację. To, co mogę zrobić, to powiedzieć prawdę. Nie mogę i nie chcę dłużej milczeć, kiedy widzę i słyszę, że ludzie, którzy doprowadzili polską piłkę do obecnego stanu, szykują się do podjęcia decyzji, które mogą wyrządzić polskiemu futbolowi kolejne niewyobrażalne szkody.

Sam byłem sędzią przez kilkanaście lat i jak mało kto wiem, jakie były prawdziwe przyczyny korupcji wśród sędziów. Może to nie wszystkie przyczyny, ale z pewnością główne. Wiem, dlaczego ja dałem się skorumpować i wiem dlaczego dało się wielu innych, choć nikogo nie usprawiedliwiam.

Przez lata PZPN nie troszczył się należycie o sędziów, choć to tylko on powinien się zajmować sędziami (teraz już wiemy, jak żałośnie małą część budżetu związek przeznacza na tak kluczową sprawę jak sędziowanie w Polsce&#8230;). PZPN nie zapewniał sędziom odpowiednich warunków pracy, ani godnych warunków socjalno-bytowych. Sędziowie byli ignorowani, traktowano nas jak piąte koło u wozu. Setki razy sam słyszałem jak ludzie z PZPN mówili, że "jeśli jakiemuś sędziemu coś tu nie odpowiada, to niech zrezygnuje, bo nie ma obowiązku bycia sędzią". Słyszeli to również najlepsi polscy arbitrzy, a inni tylko słuchali i bali się wychylić&#8230; Z czasem sędziowie coraz mniej ufali PZPN-owi, coraz mniej od niego oczekiwali, co w końcu doprowadziło do tego, że o sędziów zaczęły się troszczyć kluby&#8230; W uproszczeniu właśnie takie były początki korupcji i na takiej glebie korupcja urosła do monstrualnych rozmiarów. Tego chwasta można było wyrwać dawno temu, kiedy był mały i nieszkodliwy, ale PZPN zawsze wolał "oszczędzać na sędziach". Chora i pozorna oszczędność doprowadziła do zaawansowanej korupcji.

Kiedyś, tak jak wielu innych, marzyłem o tym, żeby zostać sędzią zawodowym. Gdybym miał kilkuletni kontrakt z PZPN na sędziowanie i godną pensję, za którą mógłbym utrzymać rodzinę, nigdy nie skusiłbym się na łapówki, które mi proponowano. Rozmawiałem z wieloma sędziami i wiem, że prawie wszyscy myślą podobnie. PZPN nie dawał nam nic, rzadko bronił nas przed niezasłużoną krytyką, a kiedy naprawdę popełnialiśmy błędy, ale ludzkie i uczciwe, Związek dystansował się od nas&#8230; Wtedy następowało zbliżenie z klubami&#8230; I tak coraz częściej, kolejni, i znowu następni.

Teraz jak słyszę, że ci sami ludzie
, którzy swoją działalnością wyhodowali śmiertelną i zaraźliwą chorobę, jaką jest korupcja, dzisiaj wykazują się skrajną nieodpowiedzialnością i chorobliwym brakiem wyobraźni, próbując zniszczyć jedyną dobrą rzecz w polskim sędziowaniu, czyli zawodowstwo sędziów, to nóż mi się w kieszeni otwiera. Jeśli w polskiej piłce działa jakaś grupa zorganizowanych szkodników, to jest to przede wszystkim właśnie ta grupa, która chce zlikwidować zawodowstwo sędziów.

Gwarantuję - jako wykształcony człowiek i były sędzia Ekstraklasy, bardzo doświadczony przez życie i aferę korupcyjną - że zlikwidowanie zawodowstwa trójek sędziowskich spowoduje, że PZPN nigdy nie uwolni się od korupcji i że jeszcze przez długie lata PZPN będzie atakowany z każdej strony nie tylko za to, że nic nie zrobił, żeby korupcję zwalczać, ale przede wszystkim za to, że zniszczył jedyną rzecz, która była skutecznie wymierzona przeciw korupcji i jedyną, która naprawdę mobilizowała do uczciwego wysiłku zarówno samych sędziów zawodowych, jak i wielu innych młodych i obiecujących sędziów, którzy marzą o tym, żeby zostać kiedyś sędziami zawodowymi.

Jeśli PZPN wycofa się z zawodowstwa sędziów, wszystkich za to odpowiedzialnych od razu będzie można zaprosić na spotkanie we Wrocławiu, ponieważ tak się składa, że kilku przeciwników zawodowstwa sędziów to dobrzy znajomi głównych postaci afery korupcyjnej: Krzysztofa P., Wiesława K. i innych odpowiedzialnych za korupcję w środowisku sędziowskim.

Nie mogę uwierzyć, że nadal w polskiej piłce działają takie osoby, które mają odwagę intrygować za plecami prezesa Grzegorza Lato i knuć wbrew postanowieniom najwyższych władz PZPN, które już zdecydowały o zatrudnieniu sędziowskich trójek zawodowych. Odejście od decyzji o wprowadzeniu zawodowstwa byłoby zielonym światłem dla korupcji i ewidentnym dowodem, że ktoś z jakichś tajemniczych powodów korupcji zwalczać nie chce. Wyraźnym znakiem, że wśród decydentów są ludzie podejrzani.

Mało tego, uważam - a mój pogląd jest powszechny wśród sędziów, którzy chcą sędziować uczciwie i traktować to zajęcie priorytetowo - że wszyscy sędziowie Ekstraklasy główni i asystenci powinni być zawodowcami. Tylko to może sprawić, że wszyscy będą traktować sędziowanie bardzo poważnie pod każdym względem&#8230; Zatrudnianie tylko sędziów głównych mogłoby doprowadzić do sprzedawania meczów przez asystentów, a wypłacanie nawet wysokich honorariów za pojedyncze mecze zamiast stałych comiesięcznych pensji doprowadzi do tego, że mecze staną się tylko dobrze płatną chałturą, a kolejni obsadowcy wyznaczający sędziów na mecze staną się dla nich bogami, których w zamian za mecz warto szczodrze obłaskawić, nawet składając dary czy ofiary.

Panie Prezesie Lato, proszę, niech pan nie pozwoli, żeby polska piłka na stałe wróciła na drogę korupcji, na drogę sędziowskiej tandety i prowizorki, bo będą za to płacić nasze dzieci i ich dzieci również, a pamięć po nas w historii piłki nożnej nie będzie nic warta. Chciałbym, żeby moje dzieci mogły się cieszyć zdrową piłką nożną.

Zgrzeszyłem i wiem, że do sędziowania nie wrócę, ale uważam, że byłem jedną z wielu ofiar systemu, który zmuszał do grzeszenia, a niepokornym utrudniał życie lub wręcz usuwał ich z piłkarskiego życia. Systemu, który na naszych oczach bezczelnie chce się odrodzić, tylko już w innej, udoskonalonej formie, trudniejszej do wykrycia. Nie pozwólmy na to. Waląc prosto z mostu: przeciwnicy zawodowstwa sędziów są przeciwnikami oczyszczenia piłki z korupcji, każdemu z nich prokuratura i policja powinny się starannie przyjrzeć.

Nic więcej poza wyjawieniem prawdy nie mogę już zrobić, żeby zmniejszyć moje wyrzuty sumienia. Nie zasługuję na to, żeby uchodzić za odważnego bohatera. Myślę, że dla dobra nas wszystkich i dla obiektywnego odbioru mojego listu lepiej będzie jeśli pozostanę anonimowy.
spowiedzi wysłuchał D.Panek

Do góry
#3116103 - 07/05/2009 06:51 Re: do poczytania [Re: forty]
Piecia Offline
podwórkowy attaché

Meldunek: 23/11/2004
Postów: 17060
Uciekła przed ojcem. Zły Damir grozi

Była jedną z nadziei tenisa. Jelena Dokić w pewnym momencie kariery była w dziesiątce najlepszych tenisistek globu. Za sprawą ojca - Damira Dokicia, jej życie zamieniło się w piekło. Teraz, po dwuletniej depresji, znowu chce się cieszyć tenisem. A szalony Damir grozi.

Kariera Jeleny zaczęła się w 1991 roku w rodzinnym Osijeku. Osiem lat później, w wieku 16 lat, pokonała niespodziewanie ówczesną gwiazdę kortów, Martinę Hingis. Serbka stopniowo pięła się w górę rankingu WTA, zajmując w sierpniu 2002 roku 4 pozycję światowego rankingu. Później kariera zawodniczki (na początku reprezentowała Australię, w latach 2002-2005 Serbię, a obecnie znowu Australię) się załamała.

W dużej mierze przez ojca, który znęcał się nad zawodniczka fizycznie i psychicznie. Jelena zerwała współpracę z ojcem. Cała rodzina stanęła murem za Damirem. Zawodniczka w pewnym momencie spadła na 650 miejsce w rankingu WTA, wpadła w depresję. Teraz, po dwóch ciężkich latach, jako 26-latka próbuje wrócić do wielkiego tenisa (m.in. bardzo udany występ w tegorocznym Australian Open - przyp. red.), ale rodzinna historia nie daje jej spokoju.

- To była część życia, gdy nic mnie nie uszczęśliwiało - mówi Jelena. - Ludzie w Serbii mają złą opinię o mnie. Myślą, że to ja jestem winna całej sytuacji. Nawet nie zdają sobie sprawy, jak ciężko wytrzymać z taką osobą, jak mój ojciec.

Jelena żali się w australijskiej prasie, co doprowadza do furii ojca tenisistki. Zły na publikacje australijskiej prasy, grozi śmiercią australijskiemu ambasadorowi!

- Owszem, powiedziałem, że odpalę "Żądło" (pocisk z rakietnicy M80 - przyp. red.) w samochód ambasadora jak nie zareaguje - mówi dla serbskiej gazety "Blic" Damir Dokić. - Ambasador jest przedstawicielem państwa i musi zareagować. Podejmę wszystkie kroki, żeby osoba odpowiedzialna za napisanie i publikacje tego tekstu była ukarana. Dość już pomówień na temat mojej rodziny.

- W domu mam arsenał broni. Mam pozwolenie na wszystko. "Żądła" chwilowo nie mam, ale to jest mały problem, bo mogę je mieć w każdej chwili.

To wyznanie nie było najlepszym pomysłem. Jak poinformował w środę wieczorem minister spraw wewnętrznych Ivica Dacic policja aresztowała Damira Dokica i przeszukała jego dom w miejscowości Fruska Gora leżącej na północy kraju.

Damir Dokić był katem dla swojej córki, a także czarną owcą tenisowej rodziny. Wielokroć zdarzało mu się przychodzić na kort pod wpływem alkoholu, często wszczynał awantury. Kiedyś zdemolował stołówkę, skarżąc się na zbyt wysoki rachunek. Teraz straszy ambasadora Australii, że go zabije z ciężkiej artylerii. Sugerował również, że najlepiej byłoby w ogóle posłać na Sydney bombę atomową. Zły Damir straszy bronią coraz większego kalibru.

Niezaleznie od tego, czy Jelena Dokić wróci na szczyt, czy nie dokona tej sztuki, wiemy jedno. O jej ojcu będzie cały czas głośno. A rząd australijski na wszelki wypadek mógłby się zastanowić nad instalacją tarcz antyrakietowych. Bezpieczeństwa nigdy za wiele...

Karol Borawski

Do góry
#3120128 - 09/05/2009 03:05 Re: do poczytania [Re: Piecia]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama
Sędziowie? A ja mam żal do FIFA

Coś niesamowitego mają w sobie mecze Barcelona - Chelsea. Pamiętacie starcie z 2005 roku na Camp Nou w którym słynny szwedzki sędzia Anders Frisk wyrzucił z boiska Didiera Drogbę, a Barca wygrała 2:1? Poznałem Friska właśnie w Barcelonie, po meczu wyglądał na człowieka wyczerpanego: fizycznie i psychicznie. Potem grożono mu śmiercią, więc zwyczajnie zakończył karierę.

Ofiara Szweda na nic się jednak zdała, bo w rewanżu Chelsea pokonała Barcelonę 4:2 i też wszyscy atakowali arbitra za czwartego, decydującego gola, którego Terry zdobył po faulu na Valdesie. Minęły cztery lata, Friska już zapomnieliśmy, ale w meczach Barcelona - Chelsea znów mamy to samo.
Najpierw po starciu na Camp Nou były pretensje Guardioli, że Niemiec Stark dopuścił do brutalności, która faworyzowała Chelsea, a po rewanżu na Stamford Guus Hiddink zasugerował spisek sędziowski. Tom Henning Ovrebo nie zobaczył ręki w polu karnym Gerarda Pique i nie dał gospodarzom jedenastki. Nawet fani Barcy przyznają, że rywal został pokrzywdzony przez arbitra.

Żal i frustrację w Chelsea rozumiem doskonale, choć byłaby ona z pewnością mniejsza gdyby w 92. min Andres Iniesta strzelił nad bramką. Ale trafił do siatki, a norweskiemu sędziemu też już grożono już śmiercią.

Jestem ostatnim, który chciałby brać sędziów w obronę. W Polsce wiemy aż za dobrze jak często posądzenia o interesowność i nieuczciwość bywają uzasadnione. To zawód z natury w wielkim stopniu zarażony korupcją i z całą pewnością nie dotyczy to tylko kraju nad Wisłą.



Niedawno my też przeżyliśmy sędziowską traumę z Webbem, który podyktował karnego w 93. min meczu Austria - Polska na Euro 2008. W Warszawie wystawiono potem jego kukłę, by każdy kibic mógł odreagować. A przecież w Anglii, czyli kraju nieźle piłkarsko rozwiniętym Webba uważa się za dobrego arbitra. Nie znaczy to jednak, że błędów nie popełnia.
Trudno pastwić się nad każdym arbitrem. Ja mam raczej żal do FIFA i UEFA, które robią bardzo niewiele, by nieuczciwych arbitrów ścigać, a także pomagać w pracy tym, którzy po prostu popełniają błędy. W każdym przypadku sfrustrowani kibice odbijają się od ściany, bo futbolowe władze nie chcą o tym nawet dyskutować. Sędziom zabrania się komentarzy, zapada wstydliwa cisza, a sfrustrowani fani doszukują się spisku.
Nie rozumiem dlaczego władze piłkarskie tak się bronią przed tym, by zawód arbitra był odrobinę łatwiejszy. Żeby arbiter mógł korzystać z powtórki telewizyjnej, fotokomórki, albo podpowiedzi innego sędziego. Czy nie lepiej na chwilę przerwać mecz niż wydać decyzję błędną? Na boisku wszystko dzieje się zbyt szybko dla jednej pary oczu.



Sędziowie będą się mylić, ale niech kibic ma wrażenie, że działacze władze piłkarskie robią wszystko, by zminimalizować liczbę i skutki tych pomyłek. Tymczasem większość propozycji zreformowania pracy sędziów w FIFA i UEFA traktuje się uśmieszkiem politowania i wzruszeniem ramion.
Franz Beckenbauer powiedział kiedyś, że dla niego błędy arbitrów są czynnikiem z natury podobnym do padającego deszczu lub krzywego boiska. I ten właśnie sposób myślenia FIFA i UEFA chciałyby wtłoczyć do głowy każdego z nas.
Wołowski

Do góry
#3128041 - 12/05/2009 12:22 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama
Łukasz Kubot-Skazany na atak
Moim zdaniem niebywały wyczyn Łukasza Kubota w Belgradzie w ogóle nie powinien zaskakiwać ludzi z branży. Od przynajmniej dziesięciu lat polski tenisista osiąga rezultaty, które nakazują przyglądać mu się uważniej.


W sezonie 2000 to były dwa ćwierćfinały Wimbledonu juniorów. Rok później w Sopocie finał challengera przegrany minimalnie z Hiszpanem Davidem Ferrerem. Po upływie trzech lat, w tym samym Sopocie, Kubot wyeliminował z turnieju ATP jednego z faworytów, Rosjanina Igora Andrejewa. We włoskim Livorno w meczu Pucharu Davisa zwyciężył rakietę nr 1 gospodarzy Filippo Volandriego. W roku 2005 w Doniecku zdobył pierwszy w karierze tytuł challengerowy. Minął rok i mamy szlagier &#8211; Łukasz przechodzi eliminacje w Nowym Jorku, walczy z Nikołajem Dawydienką o czwartą rundę US Open.

Po dwóch sezonach słabszych Kubot pod okiem czeskich opiekunów trochę poprzestawiał swoje taktyczne schematy i w tym roku znów błysnął. Najpierw w deblu, gdzie w parze z Austriakiem Oliverem Marachem osiągnął półfinał Australian Open, a potem dorzucił zwycięstwa w Casablance i Belgradzie, co dało tej dwójce pozycję piątej pary na świecie. W singlu najpierw w brazylijskim Costa du Sauipe przeszedł eliminacje, potem omal nie ograł następcy Kuertena - Thomaza Belucciego. W stolicy Serbii z kolei nie przeszedł eliminacji, za to jako tzw. szczęśliwy przegrany wszedł do imprezy głównej boczną furtką, ale tam zagrał już fantastycznie i niebiosa się do niego na korcie uśmiechnęły.

Polak jest znakomicie wyszkolonym tenisistą, o świetnych warunkach fizycznych. Z Lubina, gdzie się urodził, przez Wrocław i austriacki Linz trafił w Stanach do akademii słynnego Australijczyka Johna Newcombe'a. Wszędzie starannie kultywowano jego coraz rzadziej dziś spotykany styl gry, oparty na mocnym podaniu i konsekwentnym ataku przy siatce. Problem Kubota i przynajmniej kilkunastu podobnych mu graczy z pierwszych dwóch setek światowego rankingu polega na tym, że tenis bardzo się zmienił. Coraz lepszy sprzęt i znakomite przygotowanie ogólne zawodników spowodowały, że gracze atakujący nie mają na korcie większych szans w starciu z obrońcami.

Jesienią ubiegłego roku halowy turniej ATP w Wiedniu w zachwycającym stylu wygrał Niemiec Philipp Petzschner. Co jakiś czas daje o sobie znać i też zawsze wzbudza entuzjazm Amerykanin Taylor Dent. Takich przykładów można podać więcej. Niestety, wszyscy zawodnicy reprezentujący zbliżoną do Kubota filozofię gry i mający podobną pozycję rankingową na dłuższą metę nie są w stanie regularnie wygrywać. Za czasów Wojciecha Fibaka byliby pewnie wybitnymi postaciami tenisa. Współcześnie, przy nieprawdopodobnej konkurencji i bardzo wysokim poziomie ogólnego wytrenowania, ze swoim atakiem mogą błysnąć tylko od czasu do czasu. Oby jak najczęściej.
K.Stopa

Do góry
#3131878 - 14/05/2009 02:19 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama
To kres Ukrainy. Żal, żal, serce płacze

Cały czas dyskutujemy, dlaczego nie Kraków, no i kto za tym stoi. Tak naprawdę jednak nie to jest ważne, bo miastu temu nie odbierze przecież prestiżu żadna decyzja.
Michel Platini, prezydent UEFA, powiedział wczoraj coś znacznie ważniejszego, co umknęło jednak uwadze. Że Ukraina do organizowania poważnej imprezy się dziś (a zapewne i jutro) absolutnie nie nadaje.

Żal, żal, serce płacze, ale... to prawda.
W Polsce niepopularna, bo my chcielibyśmy widzieć ją jako poważnego sojusznika. W porządku, lecz realia są inne. Ukraina, którą wspieraliśmy w czasie pomarańczowej rewolucji, zaprzepaściła większość swoich szans. Rządy oligarchów, katastrofa gospodarcza, kłótnie polityków, intrygi Rosji, podział kraju na dwie inaczej myślące strefy, a do tego przerażająca bieda - wystarczy minąć granicę, by się o tym przekonać. I do tego brak wiary w jakiekolwiek gwarancje rządowe: przykłady dają choćby kolejne kryzysy gazowe.

W Polsce, z racji sympatii i w imię solidarności, przymykaliśmy na to wszystko oczy. Michel Platini nie przymknął. I żadne ukraińskie miasto nie zorganizuje Euro. Taki jest przekaz na dziś. A wiara, że tamtejsze miasta potrafią cokolwiek zmienić do 30 listopada, czyli w pół roku nadrobić zapaść stuletnią, to już nawet nie naiwność. To głupota.

W przyrodzie jednak, jak wiadomo, nic nie ginie. Jeden zgubi, to inny znajdzie. Nieszczęściem Ukrainy (której z tego powodu faktycznie należy współczuć!) jest przynależność do innej części świata. Jest nim umiejscowienie za żelazną kurtyną. W innej strefie nie tylko walutowej, politycznej, militarnej, ale i w znacznej części: mentalnej. UEFA nie chce być może brać też na siebie obowiązkowego na czas Euro zniesienia wiz dla 40 mln Ukraińców. No bo jak ich po turnieju odesłać z powrotem? Pamiętajmy też, że obecna Europa, do której należymy, to głównie protekcjonizm. Po naszemu: ochrona własnych tyłków. Brzmi to brutalnie, ale polityka jest na ogół właśnie taka. Czas uśmiechów już minął.

Gdy jeden traci, inny korzysta. Na porażce Ukrainy może skorzystać Polska. Organizując turniej, dziś zagrożony przez zapóźnienia sąsiadów, w całości! A więc, i to najzupełniej poważnie, i z Krakowem, i z Chorzowem, a może jeszcze z kimś następnym w kolejce. Z Łodzią? Jestem za! Bo jestem za Polską. I martwią mnie przede wszystkim nasze sprawy. Bo ja, na swoje szczęście, epokę internacjonalizmu już przerabiałem.

Michel Platini przetarł nam oczy. Teraz wystarczy je tylko trochę szerzej otworzyć.

Zarzeczny

Do góry
#3135789 - 15/05/2009 15:38 Re: do poczytania [Re: forty]
M!cHaI Offline
Carpal Tunnel

Meldunek: 08/01/2007
Postów: 3200
Skąd: Kraków
Jest zgoda na maszty na stadionie Hutnika


PRZEŁOM W NEGOCJACJACH. Miasto zabiega o to, aby Wisła i Cracovia nie musiały na rok wyprowadzać się z KrakowaMiasto doszło do porozumienia z opactwem Cystersów w Mogile w sprawie przeniesienia na stadion Hutnika masztów oświetleniowych z obiektu Cracovii. Oznacza to, że stadion na Suchych Stawach będzie można przygotować do rozgrywek ekstraklasy i Wisła oraz Cracovia nie będą się musiały wyprowadzać z Krakowa na rok z powodu przebudowy ich obiektów.

- Jest pozwolenia na budowę dotyczące masztów oświetleniowych na stadionie Hutnika. Podpisaliśmy ugodę w tej sprawie z Opactwem Cystersów - oznajmia prezydent Krakowa Jacek Majchrowski, który zawarł wczoraj porozumienie z Piotrem Chojnackim, opatem klasztoru Ojców Cystersów w Mogile.
Prezydent dodał, że miasto będzie chciało przystosować obiekt do ekstraklasy do lipca, aby można było na nim grać od początku nowego sezonu. Oprócz masztów ze stadionu Cracovii przeniesione zostanie zadaszenie, aby nowohucki obiekt spełniał również wymogi dotyczące liczby miejsc pod dachem. - Na stadionie będą mogły grać drużyny Wisły i Cracovii, jeżeli tylko będą chciały. W poniedziałek będziemy rozmawiać w tej sprawie z przedstawicielami obydwu klubów - dodaje prezydent Majchrowski.

- Chcemy, aby miało miejsce wszystko co dotyczy odpowiedniego rozwoju społecznego i sportu w Nowej Hucie. Trzeba było tylko ustalić warunki dobrego sąsiedztwa na tym terenie możliwe dla obydwu stron - mówi opat Piotr Chojnacki.
Ustalono więc, że maszty na stadionie Hutnika będą funkcjonować do końca 2012 r. - Później zostaną obniżone lub zostanie zastosowana inna technologia oświetlenia - informuje Krzysztof Kowal, dyrektor Zarządu Infrastruktury Sportowej. Przeniesienie masztów z obiektu Cracovii na Suche Stawy będzie kosztować około 2 mln zł. Inwestycję sfinansuje miasto.
Z doprowadzeniem do niej miało problem od wielu miesięcy. Sąsiadujące ze stadionem opactwo Cystersów zgłosiło zastrzeżenia co do wysokości masztów. Na zasłonięcie przez nie klasztoru zwracały również uwagę władze konserwatorskie. Negocjacje się przedłużały i nie było konkretów, a Wisła musiała już w tym tygodniu przedstawić stadion do rozgrywek. Klub zgłosił więc obiekt w Sosnowcu. Przełom w negocjacjach przyjęto w Wiśle z zadowoleniem.

- To dobra wiadomość. Jeżeli tylko będzie możliwość grania w Krakowie, to będzie to korzystniejsze rozwiązanie. Na pewno przyjdzie więcej kibiców - mówi Marek Wilczek, prezes Wisły Kraków SA.
Podkreśla, że klub nie mógł dłużej czekać i musiał zgłosić teraz stadion, co do którego ma pewność, że będzie przygotowany pod koniec lipca nie tylko do rozgrywek ligowych, ale również europejskich pucharów. W przypadku międzynarodowych rozgrywek krakowski klub bierze również pod uwagę obiekty w Bełchatowie i Lubinie.

Na stadionie Hutnika na razie nie będzie zamontowana podgrzewana murawa boiska. Oznacza to, że w okresie zimowym Wisła będzie musiała grać w ekstraklasie na stadionie w Sosnowcu. Cracovia w takiej sytuacji rozważa grę na obiektach w Sosnowcu albo Jaworznie. Dla klubu obecnie najważniejsza jest walka o utrzymanie w ekstraklasie. (TYM)
ptymczak@dziennik.krakow.pl

Do góry
#3136653 - 16/05/2009 02:13 Re: do poczytania [Re: M!cHaI]
Piecia Offline
podwórkowy attaché

Meldunek: 23/11/2004
Postów: 17060
Rok bez Justine Henin w grze

W rok po zakończeniu kariery przez Belgijkę pierwsze miejsce w rankingu zajmuje Dinara Safina, która wygrała z nią ostatni mecz w trzeciej rundzie niemieckiego turnieju. Rosjanka zajęła fotel liderki, skoro pokonała numer jeden? Jednak nie tak prosto upłynął ostatni rok w świecie kobiecego tenisa, jak mogłoby się wydawać.
Justine Henin w całej swojej karierze w turniejach z cyklu WTA Tour tryumfowała 41 razy. Siedmiokrotnie były to Wielkie Szlemy - odnotowała zwycięstwo w każdym oprócz Wimbledonu. Czterokrotnie tryumfowała w Paryżu w 2003 i w latach 2005-07. W 2006 zaliczyła wszystkie finały wielkoszlemowe. Na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 roku zdobyła złoty medal. Dwukrotnie wygrała turniej mistrzyń kończący sezon (2006-07). W sezonie 2005 i 2007 grała w warszawskim J&S Cup i nie przegrała w Polsce żadnego meczu. Na korcie zarobiła niespełna 20 milionów dolarów.

Za tymi oszałamiającymi wynikami stoi wspaniała gra Belgijki. Henin przez całą swoją karierę zachwycała precyzją zagrań, przemyślanymi piłkami, zawsze bardziej sposobem niż siłą uderzeń. Fascynowała jednoręcznym backhandem dopracowanym do perfekcji. Filigranowa zawodniczka była w stanie poradzić sobie z każdą inną tenisistką.

Na początku sezonu 2008 Justine prezentowała umiarkowanie dobrą formę: wygrała dwa turnieje w Sydney i Antwerpii. W Australian Open w ćwierćfinale okazała się od niej lepsza Maria Szarapowa. Sygnałem ostrzegawczym, że coś jest nie tak mógł być mecz w ćwierćfinale w Miami. Belgijka przegrała z Sereną Williams 2:6, 0:6, co zostało odnotowane jako jedna z największych porażek liderki rankingu od 1999 (wtedy jedynkę Martinę Hingis takim wynikiem skompromitowała Jelena Dokic w Wimbledonie). Kontuzja prawego kolana wykluczyła tenisistkę z gry do maja, kiedy to po raz ostatni wystąpiła w turnieju w Berlinie. Potem była już tylko zaskakująca konferencja prasowa, łzy trenera Carlosa Rodrigueza i zawód dla tysięcy fanów na całym świecie...

W stolicy Niemiec mistrzynią została Dinara Safina. W finale po trzysetowym spotkaniu pokonała, także wyżej rozstawioną, swoją rodaczkę Jelenę Dementiewą. Dla Dinary było to pierwsze zwycięstwo w turnieju tej rangi i początek drogi dosłownie na sam szczyt w drugiej połowie roku. Na mączce ważne zwycięstwo w Rzymie odniosła jeszcze Jelena Jankovic.

Przebojem do pierwszej dziesiątki rankingu weszła Agnieszka Radwańska. Polka po wcześniejszym zwycięstwie w Pattaya City, dołożyła wygraną w Istambule i Eastbourne, czyli tytuły zdobyte na trzech różnych nawierzchniach kortów!

W koronnych rozgrywkach Henin, Rolandzie Garrosie, trudno było wytypować faworytkę - od lat była nią Belgijka. Rok wcześniej w finale pokonała Anę Ivanovic i pod jej nieobecność okazało się, że nikt inny nie jest w stanie zatrzymać Serbki. W decydującym meczu Ivanovic pokonała Safinę, dla której był to pierwszy finał Wielkiego Szlema.

Do ostatnich faz turniejów zaczęła przebijać się fala nowych tenisistek. Młode zawodniczki odnotowywały pierwsze tytuły. I tak Katerina Bondarenko wygrała w Birmingham, Alize Cornet w Budapeszcie, a Sara Errani w Palermo. W Stanford zwyciężyła Aleksandra Wozniak - Kanadyjka, która przebiła się z eliminacji. Jak się okazało zawodniczki z czołówki nie stanowią już żadnej przeszkody w zdobywaniu tytułów przez niżej sklasyfikowane zawodniczki. Każda tenisistka była po prostu do ogrania. Przez pierwsze miesiące po rezygnacji Henin z zawodowej gry nieustannie przez światowe korty przewijał się komentarz o kryzysie, braku prawdziwej liderki i widoków na godną następczynię. W pierwszej dziesiątce możliwa była każda roszada - zawodniczki prezentowały tak zmienną formę.

Pośród tego zamieszania nieznanych nazwisk czy nieoczekiwanych sukcesów starszych zawodniczek (32-letnia Tamarine Tanasugarn wygrała w 's-Hertogenbosch i osiągnęła ćwierćfinał Wimbledonu) wyraźnie zaznaczył się ewenement sióstr Williams. Venus i Serena już są historycznymi postaciami dyscypliny, a pokazały, że to wcale jeszcze nie koniec ich oszałamiających karier. Odnotowujące meczowe wpadki w mniejszych turniejach i borykające się z kontuzjami, w najważniejszych turniejach dają z siebie wszystko.

W finale Wimbledonu 2008 Venus pokonała właśnie Serenę, a wspólnie wygrały w Londynie debel. W Nowym Jorku tryumfowała młodsza z sióstr (pokonała Jelenę Jankovic, Serbka była wówczas pierwszą rakietą na świecie), w kolejnej z najważniejszych rozgrywek - turnieju mistrzyń kończącym sezon - najlepsza była starsza. W finale Australian Open znów Serena nie dała żadnych szans, tym razem, Dinarze Safinie i po raz kolejny objęła pierwszą pozycję w rankingu. Wielkie szlemy wydają się być zarezerwowane dla Williams, kiedy w grze nie ma już Henin.

Przed US Open zwyżkę formy zanotowała Safina, wygrywając kolejno w Los Angeles i Toronto. Wtedy też od turnieju w Sztokholmie, WTA Tour zyskało nową gwiazdę - dziewiętnastoletnią Caroline Wozniacki. Dunka polskiego pochodzenia do dzisiaj ma na koncie łącznie cztery tytuły (w 2008 New Haven, Tokio z pulą nagród 175 tysięcy dolarów, w 2009 Ponte Vedra Beach) i stoi obecnie na progu pierwszej dziesiątki. W pierwszej dziesiątce już jest 20-letnia Victoria Azarenka. Bułgarka wygrała w tym sezonie kolejno imprezy w Brisbane, Memphis i w Miami - w ostatniej z nich w finale pokonała Serenę Williams!

W Top Ten stale zajmuje miejsce Jelena Dementiewa, która zdobyła olimpijskie złoto (Safina była finalistką), a na początku 2009 podbiła turnieje w Australii w Auckland i Sydney oraz w Europie w Luxemburgu. W lutym w Paryżu przed własną publicznością tryumfowała Amelie Mauresmo. Francuzka dwukrotnie tryumfowała w Wielkim Szlemie, a jej mecze z Henin były szlagierami. To zwycięstwo dało fanom trochę nadziei, ale wygląda na to, że był to tylko przebłysk najlepszej formy.

Ana Ivanovic, która po Rolandzie Garrosie nie prezentowała już tak wysokiej formy, zdołała do tej pory wygrać jeszcze turniej w Linzu pod koniec sezonu 2008. Jej rodaczka Jelena Jankovic trochę wcześniej wygrała trzy kolejne turnieje (Pekin, Stuttgart, Moskwa) i znowu przypomniała o sobie w nowym hiszpańskim turnieju w Marbelli - Anadalucia Tennis Experience na początku kwietnia.

Dinara w drodze do szczytu listy WTA, który zajmuje od trzech tygodni, oprócz wygranej w Tokio (pula nagród 1 340 tysięcy dolarów) i wspomnianego finału w Melbourne, na potwierdzenie swojej pozycji wygrała zeszłotygodniowy turniej w Rzymie. Pokonała w finale Swietłanę Kuzniecową - nie było to pierwsze spotkanie tych tenisistek w ostatnim czasie, a właściwie rewanż za finał w Stuttgarcie miesiąc wcześniej. Kuzniecowa, która z Justine Henin regularnie spotykała się w finałach turniejów i zwykle pozostawała już tylko finalistką, ciągle nie odnalazła czegoś, co pozwoliłoby jej przegonić kilka z czołowych tenisistek. Swietłana stale utrzymuje wysoki poziom gry i daje lekcje tenisa niżej sklasyfikowanym zawodniczkom, jednak nie jest w stanie grać jeszcze odrobinę lepiej.

Tenisowy sezon zatoczył koło z małą poprawką - w tym roku nie będzie turnieju w Berlinie. Zastępuje go Warsaw Open w polskiej stolicy rozpoczynający się w poniedziałek, 18. maja. Wystąpi w nim Maria Szarapowa, która większość ostatniego roku kreczowała z powodu kontuzji ramienia i szybko utraciła pierwszą pozycję w rankingu, która przypadła jej zaraz po rezygnacji Henin.

Co przez ten rok robiła Justine?

Od zakończenia kariery na stronie internetowej tenisistki regularnie pojawiają się informacje o akcjach, w które się angażuje. Razem ze swoim długoletnim trenerem Carlosem Rodriguezem ostatnio zajmują się przygotowywaniem letnich warsztatów tenisowych dla młodych ludzi - The 6th Sense Academy. Prowadzi swoją założoną w 2003 roku fundację Les Vingt Coeurs de Justine ("vingt coeurs" po francusku brzmi jak "vainqueurs" czyli zwycięzcy). Występuje w telewizji w talk-showach i programach rozrywkowych. Studiuje, w przyszłym roku planuje zdawać egzaminy końcowe.

Za tenisem w tym roku zatęskniła Kim Clijsters i planuje powrót od pokazowego meczu w czasie Wimbledonu. Lindsay Davenport po urodzeniu pierwszego dziecka w 2007 roku też długo nie wytrzymała z dala od kortu. Po kilkuletniej przerwie do gry wróciła Martina Hingis. Powrót Clijsters dopiero będzie nam dane ocenić, Davenport potraktowała grę bardziej jako możliwość zwiedzania świata, a Hingis ostatecznie pożegnała się z rakietą po aferze narkotykowej. Wobec tego może lepiej wcale nie oczekiwać od wielkiej Justine Henin powrotu. Dzięki temu już zawsze będzie Numerem Jeden.

W zeszłym tygodniu swój pierwszy turniej w karierze wygrała Belgijka Yanina Wickmayer. Tryumfowała w portugalskim Estoril. Dwudziestolatka urodzona w Lier ma wysoko postawioną poprzeczkę, jeśli chce być najlepszą tenisistką w historii swojego kraju. Belgowie na pewno mają nadzieję na godną następczynię Justin Henin.

Karolina Krawczyk

Do góry
#3137988 - 16/05/2009 18:03 Re: do poczytania [Re: Piecia]
Voivod Offline
addict

Meldunek: 22/02/2007
Postów: 560
Skąd: south of heaven
Amerykański tenis w kryzysie
Przed rozpoczynającym się 24 maja wielkoszlemowym French Open warto poświęcić kilka słów Amerykanom i ich problemom nie tylko w Paryżu. Stany Zjednoczone, które miały wielu wybitnych tenisistów, przeżywają jeden z najgorszych okresów w swojej historii.
Agassi jako ostatni

W tym roku minie 10 lat odkąd ostatni Amerykanin sięgnął po tytuł w Paryżu. Był nim Andre Agassi, który w finale w 1999 roku pokonał w niezwykłych okolicznościach Andrieja Miedwiediewa. Amerykanin w tym pamiętnym meczu odrobił stratę dwóch setów i pokonał Ukraińca po blisko 3-godzinnym boju. Agassi wcześniej dwukrotnie dochodził w Paryżu do finału. W 1990 roku przegrał z Ekwadorczykiem Andreasem Gomezem. Rok później stoczył pięciosetową batalię ze swoim rodakiem Jimem Courierem.

Siedem lat później przeszedł do historii amerykańskiego tenisa, choć już w drugiej rundzie opór stawił mu reprezentant gospodarzy Arnaud Clement. Jednak tylko przez cztery sety, bo w piątej partii Amerykanin nie oddał Francuzowi nawet jednego gema. Andre później jeszcze trzy razy dochodził w Paryżu do ćwierćfinału. Po raz ostatni dokonał tego w 2003 roku i od tamtej pory żaden z jego rodaków nie zbliżył się do jego osiągnięcia. Z każdym kolejnym rokiem reprezentanci Stanów Zjednoczonych osiągali coraz gorsze wyniki na ceglanej mączce w Paryżu.

- Naprawdę boję się o amerykański tenis w tej chwili - powiedział były lider światowego rankingu i ośmiokrotny triumfator turniejów wielkoszlemowych Ivan Lendl. - Ta luka, ta próżnia, te oczekiwania na większe sukcesy nie dotyczą tylko Francji.

Obraz nędzy i rozpaczy

Żeby ujrzeć ciemny obraz amerykańskiego tenisa jako całości (nie tylko w odniesieniu do French Open) wystarczy przytoczyć jeden wymowny szczegół. W 2003 roku Andy Roddick wygrał US Open. Na liście triumfatorów 21 kolejnych turniejów wielkoszlemowych nie znalazło się nazwisko ani jednego Amerykanina. Stany Zjednoczone przeżywają najgorszy okres w 41-letniej historii swojego tenisa od czasu wprowadzenia Ery Open. Jedyny dłuższy okres bez wielkoszlemowej zdobyczy Amerykanie przeżywali w latach 1955-1963, gdy 30 kolejnych tytułów zdobyli tenisiści innych narodowości.

- Amerykanie przywykli do posiadania mistrzów - powiedział Jim Courier, zdobywca czterech wielkoszlemowych tytułów w latach 90. - Mieliśmy całkiem wielu zawodników stawiających sobie najwyższe cele i wygrywających Wielkie Szlemy.

No właśnie mieli w przeszłości. Od czasów, gdy na emeryturę odeszli Pete Sampras i Andre Agassi Amerykanie nie doczekali się żadnego wielkiego mistrza. Można dyskutować nad klasą Andy'ego Roddicka, który wprawdzie święcił triumf na kortach Flushing Meadows, ale jego katastrofalna gra w Paryżu jest symbolem klęski amerykańskiego tenisa. Andy w swoim debiucie na kortach Rolanda Garrosa (2001) doszedł do trzeciej rundy. W kolejnych sześciu startach cztery razy odpadał w pierwszej i dwukrotnie w drugiej rundzie! Owszem Pete Sampras również nigdy na kortach Rolanda Garrosa nie wygrał (raz był w półfinale, trzy razy w ćwierćfinale), ale po tym co osiągnął chyba nikt nie ma do niego o to pretensji.

Jedynie dwóch aktywnych amerykańskich tenisistów może się pochwalić występami w wielkoszlemowych półfinałach. Oprócz Roddicka jest nim Robby Ginepri, który grał w półfinale US Open 2005. Jednak w jego przypadku był to jednorazowy wyskok. We French Open Ginepri grał sześć razy i aż pięć razy odpadał w pierwszej rundzie. Tę fatalną serię przerwał w ubiegłym sezonie, gdy doszedł do czwartej rundy. Jest to jego...najlepszy wielkoszlemowy występ od czasu półfinału w Nowym Jorku.

Roddick parę razy pokazał, że drzemią w nim olbrzymie możliwości. Poza triumfem w US Open 2003 (w finale pokonał Hiszpana Juana Carlosa Ferrero) trzy lata później w Nowym Jorku ponownie grał w finale i tym razem musiał uznać wyższość Rogera Federera. Szwajcar pozbawił go również dwukrotnie szans na triumf w Wimbledonie (2004-2005) ogrywając go za każdym razem w finale. W Australian Open Roddick cztery razy dochodził do półfinału, za każdym razem w latach nieparzystych (2003, 2005, 2007, 2009).

Jest źle, ale będzie lepiej?

Jeżeli chodzi o French Open to o ból głowy amerykańskich fanów przyprawia pewna statystyka. Przez trzy kolejne lata trzech amerykańskich tenisistów dochodziło w Paryżu do trzeciej rundy. W 2007 roku Amerykanie nie mieli w tej fazie turnieju ani jednego zawodnika!

- Spośród zawodników reprezentujących obecnie Stany Zjednoczone nie ma takiego, który miałby jakiekolwiek szanse na wygranie French Open. Można to powiedzieć kategorycznie - stwierdził Cliff Drysdale, finalista US Open 1965 i analityk tenisowy ESPN od 30 lat.

Jednym ze znaczących powodów zjeżdżania po równi pochyłej, nie tylko w Paryżu, ale wszędzie, są dwaj giganci współczesnego tenisa, Roger Federer i Rafael Nadal. Szwajcar i Hiszpan podzielili między siebie 18 z 21 wielkoszlemowych tytułów. Ale to było by zbyt proste wyjaśnienie kryzysu amerykańskiego tenisa. Wystarczy spojrzeć na poniedziałkowe notowanie rankingu ATP i co tam widzimy? W czołowej 25 jest zaledwie dwóch Amerykanów: Andy Roddick (nr 6) i James Blake (nr 16). Do tego na 26. pozycji znajduje się Mardy Fish i w pierwszej 60 nie ma więcej reprezentantów Stanów Zjednoczonych! To dramat dla liczącego ponad 300 mln mieszkańców kraju. Taka mała Chorwacja (prawie 4,5 mln ludności) ma w top 60 czterech zawodników. A Francja aż 11, z kolei Hiszpania 8.

A nadziei na lepszą przyszłość na razie nie widać. Spośród amerykańskich tenisistów znajdujących się w pierwszej 100 tylko jeden ma mniej niż 23 lata. I trudno liczyć by nagle ktoś wyskoczył, jak filip z konopi. Jednak to tylko pozory, bo juniorów nie brakuje, tylko mocno zaniedbano szkolenie.

McEnroe lekiem na całe zło?

Honor amerykańskiego tenisa ratują kobiety, a właściwie dwie siostry. Chodzi oczywiście o Serenę i Venus Williams, które zgarnęły w sumie 17 wielkoszlemowych tytułów, w tym trzy w poprzednim sezonie. Ale to tylko zaciemnia obraz amerykańskiego tenisa kobiecego. W poniedziałkowym rankingu w czołówce mamy Serenę (nr 2) i Venus (nr 3), potem długo, długo nic i wreszcie na 44. pozycji plasuje się Bethanie Mattek-Sands, którą trudno nazwać nadzieją amerykańskiego tenisa.

- Jestem zaniepokojony tymi liczbami. Nie mamy zbyt wielu zawodników w czołowej 100 - powiedział Patrick McEnroe, który pełni funkcję kapitana amerykańskiej drużyny daviscupowej. W ubiegłym roku został mianowany przez Amerykańską Federację Tenisową (USTA) do wprowadzania programu rozwoju i podjęcia próby dokonania zmian. - Nie sądzę, że można stworzyć system, który pozwoli wykreować mistrzów. Moim zdaniem mistrzowie się rodzą i oni osiągną dobrą pozycję, a my możemy ich zachęcać i mobilizować. Jeżeli będziemy mogli podnosić poziom wielu juniorów, których przecież mamy, a następnie młodych zawodowych graczy, to jest możliwe, że wyrośnie nam John McEnroe, że pojawi się Pete Sampras lub Andre Agassi.

Sposób wydaje się banalnie prosty. Podobno najprostsze sposoby na dokonanie zmian najtrudniej jest dostrzec. Skoro Amerykanie wzięli się solidnie za odnowę swojego tenisa to oznacza, że w przyszłości znowu będą potęgą w tej dyscyplinie.

Amerykańska Federacja Tenisowa wydaje około 15 milionów dolarów rocznie na szkolenie być może przyszłych gwiazd tenisa i oznacza to wzrost o 50% w porównaniu z tym, ile wydawała przed 2008 rokiem. Można się spodziewać, że w końcu Amerykanie doczekają się prawdziwych mistrzów, ale póki co muszą się uzbroić w cierpliwość.

- To jest ogromny projekt - powiedział McEnroe. - To jest coś, co może przynieść jakieś wyniki w ciągu przyszłego roku, ale realnie patrząc, jest to plan pięcio-, sześcio-, siedmio-, a nawet ośmioletni.

Poświęcenie McEnroe'a może sprawić, że amerykańskie dzieci znowu zaczną się garnąć do tenisa. On może przekonać młodych adeptów tenisa, że również mogą być wielkimi mistrzami, jeśli tylko będą ciężko pracować i mocno w siebie wierzyć. Może im wszczepić mentalność zwycięzców i wtedy cały świat znowu będzie drżał przed amerykańskimi gwiazdami. Czy McEnroe przekona amerykańskich nastolatków, że mogą spełnić swoje marzenia o wielkoszlemowych triumfach?

Koszmar Paryża niebawem się skończy?

Dla Couriera - członka najnowszej generacji amerykańskich znakomitości obejmującej Samprasa i Agassiego - najbardziej obiecującym znakiem przyszłej siły może być po prostu to, że zaczęto się tym interesować i podjęto próbę zmian.

- Ilekroć zaczynamy o tym rozmawiać, to wszystko idzie w dobrym kierunku, to jest najważniejszy czynnik, który sprawia, że wszystko zaczyna się zmieniać - powiedział Courier. - Przypominam sobie, że słyszałem takie rozmowy, gdy nasza grupa się pojawiała.

Póki co szczególnie we French Open Amerykanie ciągle muszą znosić gorycz porażki i pogodzić się z tym, że tegoroczny turniej na kortach Rolanda Garrosa (początek 24 maja) znowu będzie dla nich wielkim upokorzeniem. Ale McEnroe i Courier wierzą, że to się zmieni. A jeżeli oni wierzą, to ta wiara przejdzie na dzieci, młodzież i całe amerykańskie społeczeństwo. Cierpliwość zostanie wynagrodzona? Może to banał, ale coś co się zaniedbało trzeba odbudowywać krok po kroku i Amerykanie doskonale o tym wiedzą.
Ł.Iwanek

Do góry
#3140368 - 17/05/2009 14:36 Re: do poczytania [Re: Voivod]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama
Mistrzowski zespół Barcelony



Nie liczę na prezenty - mówił Pep Guardiola. Gracze Villarrealu nie posłuchali trenera Barcelony. Pokonali Real Madryt 3:2 i Barca została mistrzem Hiszpanii po raz 19. Dziś szpaler na Majorce

Wyprawa na Majorkę zmienia się w wycieczkę, choć Pep Guardiola powołał na nią wszystkich najlepszych. Barca może tylko śrubować rekordy: największej liczby zdobytych punktów i bramek. To dzień wielkiego triumfu dla trenera debiutanta, który wyrzucił z drużyny Ronaldinho i Deco po to, by z drużyny-rozbitka stworzyć najpiękniej grający zespół w Europie. Guardiola nie ugiął się pod gradem komplementów, który spadł na drużynę już jesienią, wytrwale powtarzał, że przepustką do historii są tytuły, a nie wrażenia artystyczne. Tytuły właśnie przyszły, a jeszcze za dwa tygodnie przed Barcą finał Ligi Mistrzów.

Drużyna Guardioli jest w skali światowej fenomenem, wielki triumf 6:2 nad Realem na Santiago Bernabeu kończyła z ośmioma wychowankami w składzie. Dzieciaki z La Masia okazały się fundamentem mistrzowskiej drużyny. Można się spierać, czy większy udział z zwycięstwach miał Lionel Messi (23 gole, 5 asyst), czy Andres Iniesta (4 gole, 9 asyst), ale mózgiem drużyny jest Xavi Hernandez (6 goli, 16 asyst) i to nie podlega dyskusji. Z 35 meczów ligowych zagrał w 34, w 33 w podstawowym składzie. Xaviego nie dotyczyły rotacje bez względu na rangę spotkania. On dyktował tempo akcji, decydował, czy piłka ma trafić do Messiego, czy Iniesty, a może bezpośrednio do Eto'o. Kameruńczyk zdobył 28 bramek i miał jedną asystę, co jasno wskazuje jaka jest jego rola w drużynie. Drużynie, która w najdoskonalszy sposób opanowała szybką wymianę piłki, ale i bez niej nigdy nie czuła się bezradna. Brak kontaktu z futbolówką trwał zwykle kilka sekund, a stowarzyszenie maluchów (Xavi, Iniesta, Messi, Alves) wsparte przez Toure potrafiło grać presingiem nie przystającym do ich możliwości fizycznych. Atak jest dla nich czymś naturalnym, ale drużynę wyjatkową zrobiła z nich gra defensywna.

Do tego doszło odrodzenie Henry'ego, który poczuł, że choć nigdy nie będzie jak w Arsenalu gwiazdą nr 1, to jednak może być kimś tak samo ważnym jak ci, którzy go otaczają. Gole na Santiago Bernabeu i pasja włożona w ten mecz były ostatecznym dowodem, że mistrz świata i Europy wciąż ma jeszcze marzenia.

Największą gwiazdą obrony został Pique, który osiem miesięcy temu znaczył tyle ile Irlandczyk Evans w Manchesterze United. Odkupiony za 5 mln euro wychowanek La Masia okazał się wojownikiem miary Puyola, dobrym duchem drużyny i solidnie wyszkolonym obrońcą. Po fatalnym sezonie odrodził się Marquez, Alves spłacił 30 mln wydane na niego latem. Prawy obrońca jest duchowym krewnym Xaviego, Messiego i Iniesty - jedyny Brazylijczyk w najpiękniej grającej drużynie świata.
Drużyna ma słabe punkty (Abidal), miała słabe chwile (porażki z Numancią, Espanyolem i Atletico), ale na pewno jej słabością nie był Valdes. Bramkarz Barcelony zawsze miał pod górkę z piłkarskimi cenzorami, ale w tym sezonie udowodnił, że jest swojego miejsca godny.

Barca zdobyła tytuł w 36. kolejce bez wychodzenia na boisko, czyli w stylu, który ma niewiele wspólnego z naturą drużyny Guardioli. Może w spotkaniu z Mallorką mają dla nas jakąś niespodziankę? A może trzymają ją na 27 maja w Rzymie?
Docent

Do góry
#3145382 - 20/05/2009 01:26 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama
Bolt zmierza po nowy rekord świata na 100 m i daje lekcje gwieździe MU


Usain Bolt w kwietniu otarł się o śmierć. Twierdzi, że wypadek samochodowy go odmienił. Dowodem, że mówi prawdę, ma być choćby jego nowy wynik w biegu na 150 m.
Rezultat 14,36 s jest najlepszy w historii. Ale Bolt zmienia się także jako człowiek. Po rekordowym biegu w Manchesterze opowiadał o tym, że zrozumiał, jak ulotne jest życie, dzielił się przemyśleniami na temat tego, co ważne.

To dosyć nietypowe jak na faceta, który przyzwyczaił ludzi, że wszystko w życiu powinno przede wszystkim cieszyć. Gdy w Pekinie bił rekord świata na 100 m (9,69 s) ostatnie metry przetańczył. Recepta na sukces według niego to luz przed zawodami, dieta bogata w pataty i śmieciowe jedzenie. Nie tak dawno ściągnął na siebie gniew konserwatystów, opowiadając, że w młodości palił marihuanę.

Co mówi teraz?
- Gdy ochłonąłem po wypadku, nie myślałem o karierze, ale o tym, co mogło się ze mną stać - opowiadał Jamajczyk.

Jednak jego kariera nabiera znów przyspieszenia. Wynik na 150 m nie zaskoczył najlepszego sprintera świata.- Ja na treningu biegałem 14 i coś. Nie wiem ile, nie pamiętam - tłumaczył Bolt.

"14 i coś" na treningach to dla wielu wynik marzeń. Nieoficjalny rekord świata na 150 m wynosił 14,8 s i należał od 26 lat do Włocha Pietro Mennei. Biomechanicy wyliczyli, że szybciej biegł jeszcze Tyson Gay podczas wyścigu na 200 m w trakcie mistrzostw świata w Osace (14,75), gdy był w szczytowej formie w sezonie. Bolt dopiero go rozpoczyna, a jeszcze trzy tygodnie temu miał ranę na stopie po wypadku.

Bolt, nawet gdy w Pekinie bił rekord świata na 200 m (19,30), nie miał lepszego międzyczasu na 150 m.
To może oznaczać, że Usain Bolt jeszcze w tym roku jest w stanie poprawić swój fantastyczny wynik na setkę. Jeszcze przed wypadkiem zapowiadał, że jest w stanie doprowadzić go do 9,40 s. Zdaniem naukowców, gdyby nie taniec na finiszu, już w Pekinie jego czas powinien wynieść ok. 9,55.

Jednak niesamowite wyczyny Bolta mają także wymiar finansowy. I nie chodzi o gratyfikacje dla zawodnika, ale o to, ile zarabiają na nim reklamodawcy. Bolt jeszcze jako 17-latek podpisał umowę z Pumą. Teraz dostaje od niej 1,5 mln dol. rocznie. Ekonomiści wyliczyli, że był to jeden z najlepszych kontraktów w historii. Dla Pumy oczywiście. Za 1,5 mln firma dostała prawie 340 mln dol. Tyle bowiem wynosi wartość wszystkich ekspozycji logo producenta w mediach.

Bolt śmiało wkrada się także do świata wielkich futbolowych pieniędzy. Podczas pobytu w Manchesterze oglądał mecz MU z Arsenalem (0:0). Doradzał nawet gwieździe Czerwonych Diabłów Christiano Ronaldo, co powinien zrobić, żeby szybciej biegać. Wcześniej nazwał jednak publicznie Christiano "cieniasem".
O.Berezowski

Do góry
#3147386 - 21/05/2009 03:22 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama
Mateusz Borek krytykuje CBA




Dziennikarz Polsatu Sport jest zbulwersowany zatrzymaniem dwóch piłkarzy (Jacka B. i Tomasza M.) tuż po finale Pucharu Ekstraklasy Odry Wodzisław ze Śląskiem Wrocław. Nic w tym złego gdyby nie to, że krytykuje za tę akcję CBA, która akurat nie miała nic wspólne z zatrzymaniami.

Artykuł "CBA popsuło transmisje finału" ukazał się w Dzienniku. Nazwa CBA pojawia się tam pięć razy. Oto fragmenty:

"Przed wejściem zatrzymało nas jednak trzech smutnych dżentelmenów, twierdząc stanowczo, że nigdzie nie wejdziemy. &#8222;Pan nas źle zrozumiał, my nie jesteśmy ochroniarzami obiektu, reprezentujemy Centralne Biuro Antykorupcyjne i właśnie na terenie stadionu prowadzimy czynności operacyjne" - usłyszeliśmy".

"Proszę mi teraz powiedzieć, jak przekonać jakąś poważną firmę, aby inwestowała u nas w futbol. Będzie wydawać pieniądze, aby reklamować CBA? Nasza telewizja zaangażowała ogromne środki w to sportowe wydarzenie. Było studio, kilka godzin transmisji, eksperci, wozy transmisyjne, technologia HD&#8230; I jaki jest tego finał?"

"Teraz pytam: czy CBA odda mi te obrazki z szatni, które mogliśmy nakręcić? Przecież to się działo tylko w tym jednym momencie, było niepowtarzalne. Nie da się tego zagrać, odtworzyć czy wyprodukować. Tak naprawdę ja jako dziennikarz i my jako stacja straciliśmy coś wartościowego w programie, jakąś część naszego produktu. Nikt nam tego nigdy już nie odda".

"My jako podatnicy zapłaciliśmy za delegację panów z CBA, którzy jechali po Jacka B. z Wrocławia do Wodzisławia, choć on przecież gra w Śląsku i mieszka kilka przecznic od prokuratury".

Mateusz Borek narzeka, że nikt nie rozmawiał o meczu, a o zatrzymaniach. Gdyby więc wsłuchał się w te relacje usłyszałby, że piłkarz zatrzymywali policjanci a nie CBA.

A wracając do samego meritum czyli zatrzymania tuż po meczu. Też mi się wydaje, że było to niecelowe, a wręcz szkodliwe. Zepsuło to radość całej drużynie Śląska, która cieszyła się ze zdobycia Pucharu. Spokojnie można było go zatrzymać w czwartek rano - nie utrudniło by to przesłuchań i konfrontacji. Z drugiej strony rozumiem desperację prokuratorów i policjantów. Jasno dają znać - zgłaszajcie się sami, bo jak my przyjedziemy po was to usłyszy o tym cała Polska. Nie wiem co tam sobie myślą byli piłkarze Górnika Polkowice, ale niech się nie łudzą. Skończy się to jak w Koronie Kielce. Niemal wszyscy usłyszą zarzuty!
D.Panek

Do góry
#3149438 - 22/05/2009 03:29 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Offline


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30967
Skąd: Brama
Jakiś czas temu upomniałem się w tym miejscu o prawa piłkarzy. Działo się to w zimowym oknie transferowym. Piłkarze Krzysztof Ostrowski (Śląsk) i Krzysztof Bąk (Polonia Warszawa), zgodnie z prawem, na pół roku przed wygaśnięciem kontraktów zawarli umowy z nowymi klubami -Legią i Lechią.
Zawiedzeni trenerzy Ryszard Tarasiewicz i Jacek Zieliński ogłosili wówczas, że piłkarze za karę nigdy już nie kopną piłki w ich zespołach. I nie kopnęli
!

Miło zauważyć, że sprawą zajął się rzecznik praw obywatelskich
, który - za namową "Polski" - skłonił do działania również PZPN. I oto czytam w oficjalnym piśmie, że wypowiedzi wymienionych trenerów były naganne, a związek kieruje tę sprawę do Komisji Etyki i Fair Play.
Artykuł 1 Powszechnej deklaracji praw człowieka zaczyna się tak: "Wszyscy ludzie rodzą się wolni".

Hm, wszyscy poza ludźmi piłki, którzy traktowani są jak niewolnicy. Jutro tysiące fanów Arsenalu ma demonstrować przeciwko sygnalizowanemu odejściu Arsene'a Wengera do Realu. W Wolfsburgu nie spodobała się deklaracja Feliksa Magatha o przejściu od nowego sezonu do Schalke. Dlaczego? Czy oni nie są wolni? A Cristiano Ronaldo? Czy tylko hydraulicy mają mieć prawo zmieniania pracy, kiedy tylko wyrażą na to chęć?

Rzecznik praw obywatelskich przypomniał, że piłkarze też są ludźmi. Dziękuję.
zarzeczny

Do góry
Strona 8 z 23 < 1 2 ... 6 7 8 9 10 ... 22 23 >


Kto jest online
7 zarejestrowanych użytkowników (Akhu, alfa, rafal08, 11kera11, ANZELMO, Sensei, akagi), 2553 gości oraz 13 wyszukiwarek jest obecnie online.
Key: Admin, Global Mod, Mod
Statystyki forum
24778 Użytkowników
105 For i subfor
50978 Tematów
5795140 Postów

Najwięcej online: 5410 @ 06/10/2024 14:47